W tym tygodniu odbędą się pierwsze lekcje w nowym roku szkolnym 2019/2020.
Na pierwszej godzinie dowiecie się o różnych zmianach, jakie nastąpią w tym roku szkolnym.
LO przyłączy się do akcji Narodowe Czytanie.
Tu znajdziecie podpowiedzi, jak czytać, aby zrozumieć, a tu, jakie strategie czytania wykorzystywane są w szwedzkiej szkole.
Kalendarz
niedziela, 8 września 2019
czwartek, 5 września 2019
poniedziałek, 2 września 2019
Kalendarz - wrzesień 2019
2.09. Uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego 2019/20.
9.09. Narodowe czytanie. Jak czytać ze zrozumieniem? Strategie czytania
16.09.
23.09.
9.09. Narodowe czytanie. Jak czytać ze zrozumieniem? Strategie czytania
16.09.
23.09.
Tydzień 36
Wywiad z autorem książki "Dziewczyny wojenne"
WYSADZAŁY
BUDYNKI, UKRYWAŁY ŻYDÓW, UWODZIŁY WROGA
Nikt nie wierzył, że to jest
wojna. Mówiło się wciąż, że dopiero będzie. I nagle Niemcy zaczęli bombardować
Poznań. „No co, zwariowali?”.
Z Łukaszem Modelskim, autorem
„Dziewczyn wojennych” rozmawiamy o kobietach okupowanej Polski.
- "Dziewczyny wojenne" to losy jedenastu kobiet, które w momencie wybuchu II wojny światowej wchodziły w dorosłość Najstarsza z nich miała 21 lat, najmłodsza 14.
- Łukasz Modelski odnalazł zapomniane bohaterki po latach i namówił na podróż w czasie. – Zależało mi na tym, by gwałtownemu dojrzewaniu dziewcząt w Polsce przyjrzeć się z kilku możliwych perspektyw: dużego miasta i wsi, początku i końca wojny, okupacji niemieckiej i sowieckiej
- To było pokolenie poświęcenia, któremu romantyzm odbił się czkawką. Dzisiaj nie zakładamy, że będziemy umierali w imię czegoś, tymczasem dla moich bohaterek śmierć była rozwiązaniem możliwym, branym pod uwagę, uznawanym za prawdopodobne – komentuje autor książki
Zuzanna Opolska: Książkę o kobietach zadedykowałeś mężczyźnie, dlaczego?
Łukasz Modelski: Michał to mój syn. Dziś
dwudziestoletni. Kiedy pisałem „Dziewczyny wojenne”, był jeszcze mały. Uznałem,
że warto zadedykować mu pierwszą książkę, którą napisałem.
Jakie słowo przychodzi Ci do głowy,
kiedy myślisz o jedenastu bohaterkach „Dziewczyn wojennych”?
Jeśli koniecznie muszę ograniczyć
się tylko do jednego, to wzruszenie. Każdy z rozdziałów książki jest efektem
wielogodzinnych rozmów, które odbywały się w domach moich bohaterek,
najczęściej przy herbacie i ciastku. Ze względu na ich wiek i stan zdrowia
nasze spotkania były rozłożone w czasie. Właściwie zanim przeszliśmy do
wywiadu, zdążyłem się z nimi zaprzyjaźnić. Większość z nich już nie żyje, ale
wszystkie doczekały publikacji. Jedną z moich rozmówczyń – Zosię Wikarską,
która mieszkała niewielkiej wsi Netta, niedaleko Augustowa, wspominam za
każdym razem, kiedy przejeżdżam przez Suwalszczyznę. Ostatni raz spotkaliśmy podczas
autoryzacji „Dziewczyn wojennych”. To był kompletny wzrusz. Na do widzenia
powiedziała do mnie: Oj dzieciaku, dzieciaku, my się już nie obaczym i
dała mi domowe wino owocowe, które upływ czasu zamienił w nalewkę. Butelkę od
Zosi mam w domu do dzisiaj.
Domyślam się, że odnalezienie
rozmówczyń nie było łatwe i trwało długo…
Pisanie książki zajęło mi około
pięciu lat, ale w tym czasie byłem zaangażowany w inne projekty. Poza tym nie
należę do osób, które szybko piszą książki. Dużą rolę w odnajdywaniu zapomnianych
bohaterek czasów drugiej wojny światowej odegrała Kancelaria śp. Prezydenta
Lecha Kaczyńskiego. Śp. Barbara Mamińska, szefowa Biura Kadr i Odznaczeń,
podrzuciła mi wiele tropów, za którymi poszedłem. Wielu inspiracji dostarczyła
mi także Hanna Nowak-Radziejowska wówczas pracująca w Muzeum Powstania
Warszawskiego. Zazwyczaj jednak wyglądało to tak, że jeden kontakt prowadził
mnie do innego, a on do bohaterki.
„Wojennych dziewczyn” było więcej -
z iloma kobietami rozmawiałeś przed wybraniem jedenastki?
Myślę, że było ich około
trzydziestki. Najpierw rozmawiałem z większą liczbą, potem spisywałem
mniejszą, a na koniec jeszcze część odrzuciłem. Na wstępie postanowiłem odciąć
"celebrytki", czyli kobiety dobrze znane i eksponowane na
rocznicowych uroczystościach.
Jak reagowały na propozycję powrotu
do wspomnień?
Różnie - to bardzo skromne kobiety i
często jedna polecała drugą. Mówiła na przykład: Nic takiego nie zrobiłam, ale
Bronka, Zosia, Basia… To z nimi musi Pan się spotkać. Inne chociaż brzmi to niewiarygodnie
nawet w 2007 roku bały się rozmawiać. Za Wandą Kiałką z Wrocławia ubecja
chodziła właściwie do 90-roku i tyle lat uważania na to co się mówi zrobiło
swoje. Najtrudniejszą rozmówczynią była Jadwiga Piłsudska, która filtrowała
wszystkie informacje. Jej "urabianie" przy pomocy pośredniczek trwało
kilka miesięcy. Zresztą w książce można wyczuć, że nasza rozmowa jest najmniej
otwarta.
Nazywasz je malowanymi? Dlaczego?
"Malowani" są zawsze
chłopcy, a to określenie równie dobrze pasuje do moich bohaterek. Nie
interesowały ich stopnie, salutowanie czy chłopięce sprawy. Mam wrażenie, że
zachowały się ciekawiej. Chciałem, żeby książka ukazała się pod tym tytułem,
ale wydawca wolał inny.
Rozmawiałeś z 80-latkami, a my
słyszymy dwudziestolatki – majstrowałeś?
Nie musiałem, one rzeczywiście tak
opowiadały i to było wzruszające. Mówiły na przykład: mamusia mi nie
pozwala albo miałam spódniczkę jak tulipan. Na moich oczach odbywały podróż w
czasie i nagle pojawiały się detale: kolor, materiał, kształt. Ich retrospekcje
nie były ściśle faktograficzne, ale bardziej opierały się na tym, jak się
pamięta, co się czuje…
Czy myślisz, że mężczyźni podobne
historie opisaliby inaczej?
Niekoniecznie – byłby ostrożnym ze
zmierzaniem w kierunku „jej historia” i „jego historia”. Większość relacji
obecnych na przykład w Archiwum Historii Mówionej Powstania Warszawskiego to
wspomnienia mężczyzn. Ich opowieści na poziomie szczegółów bardzo się nie
różnią. Tam też znajdziemy podobną doraźność – mówią na przykład "zdobywaliśmy",
a nie "zdobyliśmy". Tym co różni oboje narracje są chyba opisy
przyrody, na które kobiety, zdaje się, zwracają większą uwagę. W książce jedna
z bohaterek opowiada o tym jak ona i jej koleżanka z bratem planowali popełnić
zbiorowe samobójstwo w wypadku klęski i miejsce zdarzenia opisuje bardzo
szczegółowo: ceglana ściana, pnące róże – kolory, światło. Pewnie gdybyśmy
porównywali historie opowiadane przez szeregowców i generałów – ich perspektywa
też byłaby inna. "Dziewczyny wojenne" opowiadane są z pozycji
ostatniego szeregu.
Wojna zmienia fizycznie i
psychicznie, a Twoje bohaterki zachowały pogodę ducha…
Wydaje mi się, że jest to cecha
pokoleniowa. Ich etosowe wychowanie nie zachęcało do tego, żeby się nad sobą
użalać czy rozklejać.
I to wychowanie jest punktem
wspólnym twoich rozmówczyń?
Myślę, że tak – każda z nich własną
opowieść zaczynała w możliwie najdalej zapamiętanym dzieciństwem. Dla mnie
wszystkie historie brzmią dosyć podobnie – troskliwi, ale wymagający rodzice,
zasady, obowiązki, formy. "Malowane dziewczyny" nie były
rozpieszczane.
A czynniki środowiskowe – wpływ
harcerstwa?
Nie wszystkie były harcerkami.
Dwudziestolecie międzywojenne jest to rodzaj fenomenu – bardzo szybko udało się
scalić tereny trzech zaborów w jeden organizm. Jeśli weźmiemy od uwagę politykę
historyczną i wychowanie niepodległościowe, które było elementem programowym w
szkołach to mamy odpowiedź. Bohaterki książki były dziećmi swojej epoki. Jak
inaczej wyjaśnić historię Zeni Żurawskiej? Dziewczyny, która na Uniwersytecie
czyta ogłoszenie o zapisach do oddziałów "żywych torped" i postanawia
zostać jedną z nich, a jest sierpień 39’ - piękne lato.
Myślę, że ich brawura musiała
wynikać też młodości, która nie zna strachu…
Tak, w książce jest kilka scen
pokazujących konfrontację młodych ze starymi. I starzy myślą zdecydowanie
bardziej zachowawczo.
Dlatego, że mają więcej do stracenia
albo więcej zobowiązań: dom, rodzina, dzieci?
Pewnie tak, ale historia Zosi
Wikarskiej to opowieść o matce, która stawia kołyskę własnego dziecka na klapie
w podłodze. A pod ziemią ukrywa bunkier dowodzenia. To było ryzyko.
Szczypiorski mówił, że człowiek nie
wybiera sytuacji, ale musi jej sprostać. Mam wrażenie, że „dziewczyny wojenne”
przerosły sytuacje. Albo to my zdewaluowaliśmy znaczenie słów „zachowaj się
przyzwoicie”?
Na pewno wymagamy od siebie mniej.
Nie mówię, że jest to wada, ale po prostu tak jest. Żyjemy wygodniej, więcej
potrzebujemy do szczęścia, częściej siebie samych stawiamy na pierwszym
miejscu. To było pokolenie poświęcenia, któremu romantyzm odbił się czkawką.
Dzisiaj nie zakładamy, że będziemy umierali w imię czegoś, tymczasem dla moich bohaterek
śmierć była rozwiązaniem możliwym, branym pod uwagę, uznawanym za
prawdopodobne.
Nie wszystkie do romantycznej
tradycji podchodziły równie naiwnie. Magda Rusinek o powstaniu warszawskim
mówi: autentyczna głupota i brak organizacji…
Bardzo mi się to podobało - Rusinek
to "James Bond" mojej książki. Z drugiej strony podobnie jak inne
bohaterki była zakładniczką swoich czasów. Kiedy została przedstawiona
generałowi Andersowi, on zapytał: „Na kolanach jesteśmy przed powstańcami, ale
po co to było robić?” Rezolutnie odpowiedziała: "Na rozkaz, panie
Generale". Jest więc to historia o wyborach indywidualnych, ale też o
tym jak zaangażowanie w podziemie ich wybory definiowało.
Na mnie największe wrażenie wywarła
historia Dzidzi Rajewskiej. Sześciogodzinnej mężatki, która w dniu ślubu traci
zęby i przytomność. A na Tobie?
Każda z nich jest na swój sposób
wyjątkowa. Bohaterki
pochodzą z różnych środowisk – są tam inteligentki i chłopki, dziewczyny z
Warszawy i z prowincji. Myślę, że największe wrażenie wywarło na mnie to w jaki
sposób historia się z nimi obeszła. Polska nic im nie dała i właściwie
prezydent Lech Kaczyński był pierwszym, który się o nie upomniał. Wiele z nich
po wojnie obrywało dalej. W mieszkaniach Wandy Kiałki zakładane były podsłuchy,
a jej korespondencje cenzurowano. Z kolei Alę Wnorowską Sąd Rejonowy w
Rzeszowie w 1947 roku skazał na karę śmierci, którą zamieniono na długoletnie
więzienie. Kiedy wyszła na wolność, syn mówił do niej Pani. Przez resztę życia
podawała książki w księgarni w Przemyślu, a w 1971 roku wyszła za mąż za
mężczyznę, którego bardziej potrzebowała niż kochała. Na koniec usłyszała
diagnozę: rak. To historia w stylu: jak się źle zaczyna, to już się nie
poprawi. Bardziej opowieść o ludzkim losie niż naszej przeszłości.
Czy myślisz, że wśród dzisiejszego
pokolenia znaleźlibyśmy „dziewczyny wojenne”?
Pewnie tak…
Mniej?
Statystycznie na pewno. W
dzisiejszym świecie pierwszym wyborem jest ucieczka. Sam musiałbym się bardzo
poważnie zastanowić nad tym co zrobiłbym na ich miejscu. Nie jestem w stanie
sobie tego wyobrazić, ale kiedy widzę zagrożenie to częściej myślę odwrót, a
nie barykada.
Źródło: Onet
https://kobieta.onet.pl/wysadzaly-budynki-ukrywaly-zydow-uwodzily-wroga/5tw87br
Subskrybuj:
Posty (Atom)