[K.I.Gałczyński][Rozmowa z Kirą Gałczyńską, pisarką, córką poetyKonstantego Ildefonsa Gałczyńskiego]
O, szalone słowiki,
śpiewające broszki,
które w tkaninę nocy
księżyc wpina, odpina;
a ty stoisz jak widziadło,
w ręku trzymasz zwierciadło,
rozespana, przeklęta dziewczyna!
Noc, mówisz, od dwóch godzin
jak kokosz gwiazdy rodzi,
więc czas spać i kończyć te furie;
kos, mówisz, śpi i wilga,
sen zmorzył nawet wilka,
tylko słowik uparcie pracuje.
No to co? - mówię -
no to co?
To jest maj - mówię -
zielone szkło;
w zielone grają brzozy;
w zieleni chodzą muzy;
partyturami szeleszczą po niebie.
Zazieleniło się wszystko,
nawet łodygi listkom,
a ty masz we włosach zielony grzebień;
A ja mam Horacjusza w zielonej skórze,
i zielony inkaust: w kałamarzu i w piórze.
Kałamarz też zielony, cóż ja na to poradzę!
Przecież tyś mi kupiła go w Pradze.
Ja kupiłam? Szarlatan! To tyś kupił go,
ten majowy kałamarz. Zielone szkło.
A teraz widzisz? Inni autorzy
twierdzą, że piszesz coraz gorzej.
I piją ziółka.
I płaczą.
To nudne.
Opowiedz mi coś.
Jestem senna.
Księżyc już się nad domek szpaka przeniósł
i słychać brzęczenie.
Głupia! To tytuł brzęczy.
To:
ORFEUSZ GRA NA ZIELONYM GRZEBIENIU:
"Ja, Orfeusz, syn Kalliopy i Eagra,
według innych: Apollina i Klio,
już nastroiłem grzebień i wam zagram
stary szlagier «O, sole mio!»
Bardzo przepraszam, umiem tylko tę piosenkę,
słuch straciłem w obozie pod Altengrabowem.
Te dźwięki są komiczne. Ale za tym dźwiękiem
idą lasy bukowe i latarnie gazowe.
W cyrkum też występował, w jednym powiecie
lwu głowę wkładałem do pyska.
I również jako poeta-komik. I co powiecie,
dwie noce w ogonku po bilety stali ludziska.
A w waszych wierszach rzadkie jest poezji lato,
a szczególniej, gdy w nosie muchy.
Ja myślę, moi mili, że poezja jest na to,
żeby ludziom dodawać otuchy;
by mieli robotnicy, wśród których ja chodzę,
drogę otwartą w pokój. I kwiaty przy drodze.
A to? To koleżkowie. Oni tam są wśród brzóz.
Jeden jest kolejarzem. Drugi, zdaje się, ptakiem".
I gdy mówił Orfeusz, cień jego rósł i rósł.
I odszedł. Z czapką na bakier.
A jeszcze na odchodnym: "Rzućcie kwiat",
powiedział, "muzykantowi".
I zaśmiał się jak Mozart, na cały sad:
"Z kolei przed mikrofonem kolega słowik.
A to kolega irys, co nagle zakwitł z boku;
Tak właśnie śpiewa i pachnie świat, gdy kwitnie pokój"
1949 r.