sobota, 19 listopada 2016

Hanna Krall, "Zdążyć przed Panem Bogiem"



 Fragment I.

(…) Ósmego maja na Miłej zastrzelił najpierw ją, potem siebie. Jurek Wilner krzyknął: „Zgińmy razem”, Lutek Rotblat zastrzelił swoją matkę i siostrę, potem już wszyscy zaczęli strzelać, kiedy żeśmy się tam przedarli, znaleźliśmy kilku żywych, osiemdziesięciu popełniło
samobójstwo. „Tak właśnie powinno się było stać” powiedziano nam potem. „Zginął naród, zginęli jego żołnierze. Symboliczna śmierć”. Tobie też pewnie symbole się podobają? Była z nimi dziewczyna, Ruth. Siedem razy strzelała do siebie, zanim trafiła. Duża, ładna dziewczyna z brzoskwiniową cerą, ale zmarnowała nam sześć naboi. (…) Tego nie należało robić. Mimo że to bardzo dobry symbol. Nie poświęca się życia dla symboli. Nie miałem w tej sprawie wątpliwości.


Fragment II.
(…) W tej szkole zawodowej mieścił się szpital. Zlikwidowali go ósmego września, ostatniego dnia akcji. Na górze było kilka sal z dziećmi, kiedy Niemcy weszli na parter, lekarka zdążyła podać dzieciom truciznę. No widzisz, jak ty nic nie rozumiesz. Przecież ona uratowała je od komory gazowej, to było nadzwyczajne, ludzie uważali ją za bohaterkę.
W szpitalu chorzy leżeli na podłodze, czekając na załadowanie do wagonu, a pielęgniarki wyszukiwały w tłumie swoich ojców i matki, i wstrzykiwały im truciznę. Tylko dla najbliższych tę truciznę chowały – a ona – ta lekarka –swój cyjanek oddała obcym dzieciom!
Jeden tylko człowiek mógł powiedzieć głośno prawdę: Czerniaków. Jemu uwierzyliby. Ale on popełnił samobójstwo. To nie było w porządku: należało umrzeć z fajerwerkiem. Wtedy fajerwerk był bardzo potrzebny – należało umrzeć, wezwawszy przedtem ludzi do walki. Właściwie tylko o to mamy do niego pretensję.
– „My”?
– Ja i moi przyjaciele. Ci nieżyjący. Oto, że uczynił swoją śmierć własną, prywatną sprawą. My wiedzieliśmy, że trzeba umierać
publicznie, na oczach świata.

Fragment III.

(…) Pokazywali dziś w telewizji Krystynę Krahelską. Miała jasne włosy. Pozowała Nitschowej do pomnika Syreny, pisała wiersze, śpiewała dumki i zginęła w warszawskim powstaniu wśród słoneczników. Jakaś pani opowiadała o niej – że biegła przez ogrody, a była tak wysoka, że nie mogła, nawet pochylona, w tych słonecznikach się schronić.
Był zatem ciepły, sierpniowy dzień. Ona upięła sobie z tyłu długie jasne włosy. Napisała „Hej, chłopcy, bagnet na broń”, opatrzyła rannego i pobiegła w słońcu. Cóż to za piękne życie i piękna śmierć. Prawdziwie estetyczna śmierć. Tylko tak należy umierać. Ale tak żyją i umierają piękni i jaśni ludzie.
Czarni i brzydcy żyją i umierają nieefektownie: w strachu i ciemności. (…) Czarni i brzydcy leżą osłabli z głodu w wilgotnej pościeli i czekają, aż ktoś przyniesie im owies na wodzie albo coś ze śmietnika. Wszystko jest tam szare – twarze, włosy, pościel. Oszczędnie palą karbidówkę. Ich dzieci wyrywają na ulicy przechodniom paczki z rąk w nadziei, że tam jest chleb, i natychmiast wszystko pożerają. (…)
Śmierć z głodu była równie nieestetyczna jak życie. Niektórzy zasypiają na ulicy z kęsem chleba w ustach lub w czasie próby wysiłku fizycznego, na przykład w czasie biegu za zdobyciem chleba.

Fragment IV.

(…) W filmie „Requiem dla 500 000” widać, jak idą. Widać nawet bochenki chleba, które trzymają w rękach. Niemiecki operator stanął w drzwiach wagonu i stamtąd fotografował biegnący tłum, potykające się stare kobiety, matki ciągnące dzieci za rękę. (…)
–Moje dziecko –mówi – musisz to wreszcie zrozumieć: ci ludzie szli spokojnie i godnie. To jest straszna rzecz, kiedy się idzie tak spokojnie na śmierć. To jest znacznie trudniejsze od strzelania. Przecież o wiele łatwiej się umiera strzelając, o wiele łatwiej było umierać nam niż człowiekowi, który idzie do wagonu, a potem jedzie wagonem, a potem kopie sobie dół, a potem rozbiera się do naga... Już to rozumiesz? –pyta.
–Tak – mówię. –To tak. Bo przecież o tyle łatwiej nam patrzeć na ich śmierć, kiedy strzelają, niż na człowieka, który kopie sobie dół.

Fragment V.

(…) Lejkinowi, temu policjantowi, którego zastrzeliliście, urodziło się, po siedemnastu latach małżeństwa, pierwsze dziecko... Myślał, że swoją gorliwością je ocali... Akcja się skończyła, ty żyłeś... A niedawno złożyła ci wizytę jedna pani, córka zastępcy komendanta Umschlagplatzu. Jego też zastrzeliliście. Przyjechała z daleka. „Po co?” zapytałeś. Powiedziała, że chce dowiedzieć się, jak było z jej ojcem, wytłumaczyłeś więc: nie chciał nam dać pieniędzy, był wyrok, jest mi przykro. (…)
„To nieprawda, że śmierć pani ojca nie była sensowna. Przeciwnie. Po tym wyroku już nie zdarzyło się, by ktoś odmówił nam pieniędzy na broń”.

H. KRALL, ZDĄŻYĆ PRZED PANEM BOGIEM