Daleka, co noc bliższa, oddaleńsza co dzień!
Mój sen, jak z bromku srebra, wywołał cię z nocy.
Pod pełnym, wypełniającym cały szafir księżycem pamięci
spoczęłaś lekko jak tlen na moim oddechu
i znikając — o wschodzie kukułki podawały sobie echa,
echo echu nachylało okolicę i powietrze
było jasnym przywidzeniem
twojej tutaj obecności —
i, znikając, ze stu nie wypełnionych twoim ciałem nocy
wynurzyłaś się promiennie na fotografii
naga jak dzień w dwu nocach.
I narcyzy zakwitły koło domu wszędzie,
od wspomnienia twoich stóp
do słońca.